To co wiem na pewno w wieku 35 lat.

Pisze ten tekst po lekturze artykułu z Urszulą Dudziak, która uśmiecha się do mnie z okładki Twojego Stylu. Urszula w październiku (czyli tak jak ja) kończy 77 lat. Jej uśmiech i spokój dał mi tyle energii i zachwytu, bo uświadomiłam sobie, że przede mną najpiękniejsze 35 lat mojego życia. Myślę, że piękniejsze niż pierwsze 35, bo zbudowane na wierze w siebie, uważności, czułości i dobrze określonych wartościach.

Miłość do siebie to nie miłość od pierwszego wejrzenia, to nie uderzenie pioruna czy strzała Amora. Tej miłości nie możesz dostać, to nie będzie prezent ani gwiazdka z nieba. Tę miłość trzeba wypracować krok po kroku. [FELIETON]

Piszę ten tekst również w trakcie strajków kobiet, prawdopodobnie największe jakie kiedykolwiek przeszły przez nasz kraj strajków kobiet. Ja również strajkuję, ponieważ pracuje z  kobietami, rozwijam je i doceniam od lat. Szanuję i nie zgadzam się by ktoś ograniczał ich prawa. Kobiety to też ludzie, gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości. Z każdym dniem kobiet i mężczyzn jest więcej, ludzie nabierają odwagi, czują, że w tej walce nie są osamotnieni.

Zabieram głos głośno i odważnie, bo to mój kraj i mam prawo mówić o tym co uważam za ważne, wręcz fundamentalne czyli o szacunku do człowieka.

Przeplata się we mnie spokój i harmonia, nad którą pracowałam w ostatnich latach i wściekłość na rządy i czasy, w których przyszło nam żyć.

Czas młodzieńczy pełny jest strachu, wątpliwości i niepewności. Szukania siebie i odnajdywania swoich dróg. Pełny zgadzania się na to co wypada i należy. To czas kształtowania. 4 lata z tego czasu spędziłam w urszulańskim, żeńskim Liceum we Wrocławiu, nie żałuję.  To było ważne, choć bardzo wyczerpujące i trudne, to czas wypełniony przede wszystkim nauką i spełnianiem oczekiwań innych. Ważne, żeby z takiego czasu wyciągnąć swoje lekcje. Docenić trudności, które się pokonało.

W szkole byłam uważana za wywrotowca i systematycznie o coś walczyłam z siostrą wychowawczynią. O chłopaków na szkolnej dyskotece czy tort na studniówce przed 22, pokaz mody, który zorganizowała moja klasa, pewnie siostry do dziś wspominają go ze zgorszeniem lub rumieńcem. Działo się.

Patrzę dziś wstecz, zastanawiam się co było ważne, co mnie budowało, a czego należało uniknąć. Mam w sobie spokój i pewność, że z każdego doświadczenia młodych lat wyciągnęłam lekcje, zbudowałam fundament, na którym teraz mogę budować dalej. Nie żałuję.

W czasach studiów nieustająco słyszałam wewnętrzny głos ”możesz więcej” i biegłam. Studiowałam dziennie prawo, pracowałam,  awansowałam, działałam społecznie i politycznie. Zostałam w banku doradcą potem trenerem i menadżerem, spotkałam mojego przyszłego męża, przyjaciół i przyjaciółki, ludzi, którzy są ze mną do dziś. Wydarzyło się tak dużo, tak ważnych rzeczy. 5 lat w Opolu to czas mojego przeobrażania, wtedy się stawałam.

W wieku 25 lat byłam gotowa na więcej, miałam obroniony tytuł magistra, dostałam się na aplikacje radcowską, z której zrezygnowałam, bo czułam, że to już nie moja historia. Miałam 5 lat doświadczenia w bankowości z czego 4 na stanowiskach menadżerskich, ukończyłam kurs trenerski i zaczynałam roczną szkołę coachingu. Byłam gotowa na więcej. Byłam gotowa, aby wyjechać na Pomorze.

Na aplikację nie poszłam, założyłam swoją drugą firmę, która w tym roku obchodzi 10 lat. Otworzyłam swoją pierwszą placówkę bankową. Dziś wspólnie z mężem prowadzimy ich 15, a przed nami projekt ogólnopolski.  Zaczynałam z 1 placówką i 1 doradczynią biurko obok, rozdawałam ulotki i zapraszałam klientów do placówki. Budowałam ten biznes od pierwszej kartki papieru, dziś jestem dumna, że zatrudniam, szkolę, trenuję, rozwijam, pracuję ze świetnym zespołem i idziemy dalej.

Na kolejne 35 lat czekam z zadowoleniem, świadomością siebie i spodziewam się najlepszego, bo dużo już wiem, a chce wiedzieć jeszcze więcej.

Napiszę Ci w kilka punktach co wiem na pewno i czym będę się kierować w kolejnych 35 latach mojego życia. Być może coś z tego będzie dla Ciebie inspiracją.

Pieniądze.

Naszym życiem rządzą przekonania, to takie nasze wewnętrzne drogowskazy, które kierują nas w stronę tego co jest głęboko w nas. Jako mała dziewczynka widziałam jak wiele rodzinnych dyskusji i trudności może powodować brak pieniędzy, pamiętam rodziców, którzy na stole rozkładali rachunki i zastanawiali się, który zapłacić najpierw, dyskutowali, czyli mogą nam odciąć prąd czy lepiej telefon. Wtedy zrozumiałam, że pieniądze są ważne. I siedząc na kolanach taty mówiłam, nie przejmuj się, ja będę dobrze zarabiać, wtedy mówiłam, że będę modelką… stało się trochę inaczej.

Stało się, zaczęłam dobrze zarabiać.

Ale gdzieś po drodze przeczytałam, usłyszałam, wmówiłam sobie, że duże pieniądze są niebezpieczne dla rodziny, że ludzie, którzy dochodzą do dużych pieniędzy rozstają się, odchodzą od rodziny, przewraca im się w głowie.  Duże pieniądze zaczęłam traktować jako zagrożenie. Co ciekawe podobne przekonanie miał mój mąż. Efekt tego przekonania był taki, że zawsze kiedy robiła nam się na koncie jakaś nadwyżka, musieliśmy wymyślić coś co sprawiało, że potem znowu byliśmy tylko na lekkim plusie, a czasem sporym minusie. Aż do czasu kiedy to zrozumieliśmy.

Dziś nie boję się dużych pieniędzy, ponieważ zrozumiałam, że jeżeli jestem dobrym człowiek to duże pieniądze pozwolą mi rodzić więcej dobra. A to czy nasza rodzina będzie razem zależy od nas i naszych decyzji, nie od ilości pieniędzy na koncie oszczędnościowym czy w inwestycjach.

Każdego dnia afirmuje i każdego dnia powtarzam sobie, że duże pieniądze do mnie płyną, że dzięki nim czuję spokój i komfort, dzięki nim zapewniam bezpieczeństwo mojej rodzinie, bliskim i pracownikom firmy. Każdego dnia mówię sobie  „jestem gotowa”.

Zasługuję na to co najlepsze.

Ostatnio moja  przyjaciółka zapytała mnie „jak to robię, że idę jak burza, czy to kwestia charakteru czy genów”.

Odpowiedziałam jej, że myślę o sobie ,że zasługuje na wszystko, co najlepsze i po to sięgam, kilka dni temu Natalia de Barbaro w tekście dla Wyborczej napisała tekst o tym, że kobiety przełykają swój dyskomfort, aby tylko nie zrobić komuś kłopotu z tym, że chcą cukier brązowy, a nie biały, że kawa z kubku a nie w wysokiej szklance, przechodząc tym tokiem myślenia do spraw najważniejszych.

Ja zawsze proszę o dużo mleka, mało kawy w dużej filiżance (nie lubię tych długich szklanek do latte) z brązowym cukrem. Taką kawę lubię najbardziej i nie widzę powodu dla którego mam pić małą czarną, bo nie ma mleka.

Wiem co jest dla mnie dobre, wiem jakie są moje wartości, wiem jakie są moje marzenia – mam to wszystko zapisane i regularnie do tego wracam, gdyby któraś z moich komórek chciała o tym zapomnieć.

Wiem co jest dla mnie dobre i wiem, że na to zasługuję. Sięgam po to. Bo jeżeli ja nie będę tego wiedzieć, to skąd mają o tym wiedzieć moi bliscy, rodzina, mój świat.

Wiem i mówię o tym głośno. I nikt się o to nie obraża, wręcz przeciwnie podobno jest ze mną łatwiej, bo mówię o tym czego oczekuję , czego potrzebuję, nie mówię domyśl się.

Otaczam się dobrymi ludźmi.

Ludzie, którzy są nam bliscy, rodzina, przyjaciele, znajomi mają na nas wpływ. Ich słowa, decyzje, życie ma wpływ na to jak funkcjonujemy. Mogą być inspirujący, wspierający i dodający otuchy lub wręcz odwrotnie.  Ludzie, którzy nas otaczają wspólnie z nami tworzą nasze życie.

Mając tego świadomość otaczam się dobrymi ludźmi, o podobnych do moich wartościach, takimi z dobrą energią i dobrym słowem, z którymi można przetańczyć całą noc lub przepłakać pół wieczoru – w zależności od potrzeb.

Ci ludzie tworzą  moje życie, wpływają na moje decyzje i światopogląd. Wybieram ich świadomie.

Odcinam się od ludzi, którzy zabierają mi energię, dobre nastawienie i radość patrzenia w przyszłość. Odcinam się od tych, którym codziennie niebo spada na głowę. Podczas rekrutacji nawet pytam  „Czy masz szczęście w życiu”. Odpowiedź na to pytania nie świadczy o tym czego ktoś w życiu doświadczył tylko jak na to reaguje, a ta reakcja, jest dla mnie najważniejsza.

Ja poszukuję w trudnych sytuacjach szans, nowych możliwości, lekcji. Chce otaczać się podobnymi ludźmi, wtedy łatwiej jest przejść nawet ogromne wyzwanie.

Nie tracę czasu na złość.

Jako młoda dziewczyna, w młodym związku potrafiłam złościć się spektakularnie, trzaskać drzwiami, rozbijać talerze i pławić w swym nieszczęściu, nakręcając jeszcze mocniej.  Rozpamiętywać niewłaściwe słowa, wypominać, to co złego stało się przed laty, wciskać palec tam gdzie boli najbardziej.

Dziś szkoda mi czasu na złość, wiem, że jest potrzebna, ponieważ ta emocja niesie za sobą jakieś informacje. Świadczy o tym, że ktoś przekroczył moje granice lub zbudowałam wokół siebie mur zbyt wysokich oczekiwań, wzięłam na siebie za dużo, w zbyt krótkim czasie.

Analizuję z czego wynika moja złość i pytam siebie ”o co Ci chodzi”, a potem jeszcze raz, „o co Ci chodzi naprawdę”. Diagnozuję i zwalczam przyczynę wewnętrzną lub zewnętrzną.

Ksiądz Kaczkowski, który dość krótko żył w mieście, w którym teraz ja pracuje, a do jego szkoły chodzą moje dzieci mówił  „żyj już dziś, bo jest dużo później niż ci się wydaje”. W myśl tego żyję dziś i nie tracę czasu na zbędne dąsy. Zamierzam żyć 100 lat i dłużej, ale ostatecznie na pewne sytuacje nie mam wpływu.

Celebruj każdą chwilę.

Przy okazji Covid-u i siedzenia w domu z dziećmi zastanowiłam się mocno nad tym czy to jest miejsce i czy to są ludzie, z którymi chcę dać się zamknąć.

Mieszkam w lesie, tą decyzję podjęłam już 8 lat temu i nigdy nie byłam z tego powodu bardziej szczęśliwa, ponieważ kiedy część ludzi siedziała zamknięta w bloku patrząc na puste ulicę, to my z mężem i psami mogliśmy każdy dzień zacząć od biegu po lesie i medytacji na naszej polance. Myślę, ze ten rytuał mnie ocalił przed zwariowaniem z 4 dzieci w domu.

Jest we mnie ogromna chęć poznania świata i podróżowania, ale z pokorą przyjęłam, że jeszcze kiedyś to będzie możliwe, a dziś jest czas, aby być tu gdzie jestem, w domu, w lesie i doceniać to całym sercem.

Covid uświadomił mi, że mogę chcieć żyć 100 lat, ale nikt mi tego nie zagwarantuje, często ludzie, którzy przeżyli spotkanie oko w oko ze śmiercią lub Ci, którzy przeszli poważona chorobę mówią o tym, że czują jakby dostali druga szansę, jakby zaczynali nowe życie. Lock down, zamknięcie w domu, przewartościowanie dało mi takie poczucie.

Dbam o każda chwilę, bo nie wiadomo ile ich jeszcze przed nami.

Czuję wdzięczność za świat, który mnie otacza, za rodzinę, bliskich, za moje zwierzaki, za las, po którym biegam, za ludzi z którymi współpracuję, za całe dobro, którego doświadczam. Czuję wdzięczności i skupiam się na tym co dobre, dzięki temu mam tego więcej, jeżeli skupiałabym się na tym czego mi brak, to brak byłby coraz większy.

Jem z zachwytem albo wcale.

Nie chcę, żeby zabrzmiało to snobistycznie  bo nie chodzi mi o to aby codziennie stołować się w knajpach z gwiazdką Michelin, moja poranna owsianka jest dla mnie pełnym zachwytem.

Chodzi mi o to aby jeść troszcząc się o siebie, jedzenie, które dobrze na Ciebie wpływa, a jednocześnie jest cudowne w smaku. Uwielbiam jeść, próbować, gotować, eksperymentować, kosztować nowych kuchni.

Codziennie owsianka na mleku z miodem i orzechami to totalny zachwyt,  bo posiłek gotuje się sprawnie, jest ciepły, sycący, zdrowy, a orzechy dobrze wpływają na procesor. To moje śniadanie codzienne.

Nie zatrzymuję się już w biegu na stacji po hot doga, nie popijam go kawą ani colą żeby jeszcze dodać sobie trochę gazu przy końcu mocy, na koniec dnia.

Jem z zachwytem i troską o siebie lub nie jem wcale. Szkoda życia na podłe jedzenie.

Przy weekendzie uwielbiam spędzić dzień w kuchni, 3 różne dania na obiad, zupa i ciasto. Dzieci przekrzykują się jakie ciasto tym razem i czyja kolej żeby wybierać. To dla mnie odpoczynek, gotowanie wtedy gdy bliscy mają czas, żeby spędzić godzinę przy stole, gotowanie wtedy, gdy żadne terminy ani dzwonek na lekcje nie goni. Niespieszne, czułe, zdrowe i smaczne, z miłości.

Makijaż.

Najpiękniej się czuję z jasnym uśmiechem, promienna, wypoczętą cerą i dobrze podciętymi włosami. Jako nastolatka obawiałam się tego, co to będzie gdy już będę mieć swojego męża i on mnie zobaczy rano bez makijażu. Planowałam, że będę szybko wyskakiwać z łóżka, żeby się pomalować i nogi ogolić, bo co on sobie pomyśli…

Jako 20 latka robiłam długi i staranny makijaż, żeby wyglądać profesjonalnie i dojrzale, nie pozwalałam sobie na to, by ktoś widział mnie bez makijażu. Dziś już tak nie jest.

Ostatnie wakacje spędziłam na Korsyce, obserwowałam tam kobiety piękne, pewne siebie. Zadbane,  zgrabne, kwitnące, otoczone rodziną bo model francuski to najczęściej 2 plus 3, kobiety, które nie są przytłoczone obowiązkami, mężczyźni bawiący się z dziećmi, rodzinna radość ze spędzania czasu z bliskimi.

Kiedy kobieta jest wypoczęta i szczęśliwa to widać na twarzy, w jej ruchach, jej aura jest jasna. Francuski dbają o cerę, mają piękne włosy i uśmiech i to wystarczy, to doświadczenie było dla mnie bardzo inspirujące.

Dziś najważniejsza jest dla mnie pielęgnacja i zdrowie. Makijaż zajmuje mi chwile, róż na policzki, tusz do rzęs, błyszczyk na usta lub czerwona pomadka jeśli chce być bardziej wyrazista tego dnia i już. Uwielbiam dni zupełnie bez makijażu. Czuję się ze sobą dobrze i zamierzam o to dbać przez kolejne 35 lat i dłużej.

To kilka zasad, które przyszły do mnie teraz, w czasie moich 35  urodzin. Będą się zmieniać, będą się rozwijać. Mam na to w sobie zgodę. Aby się zmienić i być wobec siebie uważną. Być dla siebie ważną. To moje najważniejsze podsumowanie 35 lat.

Dziękuję, że przeszłaś ze mną ten tekst, dziękuję, że mi towarzyszyłaś.

Udostępnij ten post

Facebook
LinkedIn
Email

Dodaj komentarz

Chcesz poznać pierwszy fragment książki?

Bądź gotowa na przyjęcie inspirujących narzędzi i wskazówek, które pomogą Ci rozwijać się jako liderka. Zapisz się już teraz, aby jako pierwsza otrzymać fragment książki „Podręcznik liderki”!